piątek, 06 grudnia 2024

Żółwin, mazowieckie

Z przeszłości

CHLEB POD KLUCZEM

Przed wojną Żółwin był pełen dzieci. Siódemka, ósemka w jednej rodzinie nie była czymś niezwykłym - wspomina JÓZEF GRZEJSZCZAK, od prawie 90 lat mieszkaniec Żółwina.

 - Żółwin.pl



Nie wiem, kiedy moi przodkowie pojawili się w Żółwinie. Na pewno z Żółwina pochodzili dziadkowie. Dziadek – nie pamiętam jego imienia – miał około czterdziestu mórg. Podzielił je między dwóch synów – mojego ojca Stanisława i stryja Jana. Dwaj bracia spłacili siostrę, która wyszła za mąż i przeniosła się do Kań.

Żółwin płonie

Urodziłem się 28 listopada 1924 r. w drewnianym domu, który znajdował się przy obecnej ulicy Nadarzyńskiej 43. Po dawnych zabudowaniach pozostały tam jeszcze resztki naszej kamiennej obory. Nie pamiętam domu, w którym przyszedłem na świat. Spalił się w 1929 r., w czasie największego za mojej pamięci pożaru wsi. Sam się do niego przyczyniłem. Bawiłem się na naszym podwórku z innymi dziećmi, było nas chyba dziesięcioro. Postanowiliśmy urządzić ognisko w stercie kamieni. Ogień przeniósł się na drewnianą komórkę, a potem na inne domy kryte strzechą. Bardzo się przestraszyliśmy i uciekliśmy. Do pożaru przyjechała straż konna z Brwinowa. Z dymem poszło kilka chałup, nadpalił się duży, czteroizbowy dom stryja Jana. Pożar przyspieszył naszą przeprowadzkę. Rodzice wybudowali nowy murowany dom i drewniane zabudowania gospodarcze na wysokości obecnej ulicy Południowej 14, tę okolicę nazywano wówczas Brzeziną.

Miałem trzy siostry i brata. Niektóre rodziny były jeszcze liczniejsze. Józef Matusiak miał piętnaścioro dzieci, troje umarło, dwanaścioro się wychowało. Pamiętam, jak z workiem na plecach przychodził z Podkowy z chlebem. Widziałem w domach kolegów ich ojców, którzy kroili chleb i dawali po pajdzie ustawionym w kolejce dzieciom. Potem chowali resztę bochna do komórki i zamykali ją na klucz. W moim domu chleb zawsze był pod ręką, nie chodziliśmy głodni.

Krowy przed szkołą

Dzieci, które miały buty, chodziły do szkoły, a te, które nie miały, siedziały w domu. Ja miałem buty, zrobiłem cztery klasy w szkole w domu Górczyńskich (zachowany budynek przy obecnej Słonecznej 10). Uczyła mnie starsza nauczycielka z Milanówka. Piątej klasy nie zaliczyłem i rzuciłem szkołę. Rodzice mnie do niej nie pędzili, za to gnali na pastwisko. Pasłem krowy do szesnastego roku życia. Mieliśmy szesnaście mórg pola, siedem krów, kilka świń, kury, konia. Mleko odbierali codziennie żona lub brat Józefa Górczyńskiego. Zebrane w Żółwinie mleko rozwozili do domów w Podkowie i Brwinowie. Ojciec co wtorek i piątek wstawał o czwartej rano, zaprzęgał konia do wozu wypełnionego ziemniakami i zbożem. Jechał nim na duży targ do Pruszkowa - teraz w tym miejscu stoją bloki. Razem z bratem pomagaliśmy rodzicom w gospodarstwie, siostry chodziły na posługi do domów w Podkowie i Brwinowie. Pracowały pod dachem, nie były narażone na spiekotę, deszcz. Mogły nająć się do majątku Natansona, ale robota w polu była cięższa i brudniejsza.

Przed sklepikiem

Wielką atrakcją we wsi był sklep (przy obecnej Nadarzyńskiej 72). Należał do Szpaka z Książenic, niedługo przed wojną sklep odkupiła jego siostra, która wyszła za mąż za Jana Staszewskiego z Żółwina. Szpak wrócił do Książenic, a sklep prowadzili Staszewscy. Mężczyźni kupowali alkohol, pili go często w pobliżu. W soboty rozkładali się na pobliskich łąkach i grali w karty na pieniądze. Ja w sklepie kupowałem cukierki i ciastka. Pieniądze na słodycze zarabiałem sam. Rwałem konwalie, robiłem bukiety i sprzedawałem je po 30-50 groszy wychodzącym z kolejki w Podkowie letnikom. Za niesienie walizki ze stacji kolejki do drewnianych pensjonatów przy Parkowej brałem złotówkę. Wynajmowałem się też do kopania ogródków w Podkowie. W niedzielę grałem w piłkę, kąpałem się w stawie – na Kopanej lub przy obecnej Nadarzyńskiej (chodzi o zasypane stawy na wysokości domów 74 i 72A).

Tajemnica krzyża

Już przed wojną w Żółwinie byli strażacy ochotnicy, choć nie było remizy. Każdy strażak trzymał swój sprzęt – bosaki, toporki - w domu i biegł z nim do pożaru. Strażacy organizowali zabawy. Urządzano je w soboty w prywatnych domach, grał na nich m.in. Józef Kindzierski z Owczarni. Na taką imprezę do naszego domu przyjechał bryczką podpity mieszkaniec Brwinowa. Zaczął się awanturować. Doszło do bójki, w czasie której jeden z miejscowych zadał mu kilkanaście ciosów nożem. Podpity gość zmarł. Formą przeproszenia za tragedię był dębowy krzyż ustawiony na rogu obecnej Słonecznej i Południowej. Pamiętam gospodarzy, którzy przywieźli drzewo, na miejscu je ociosali, zrobili krzyż i wbili w ziemię. Kilkanaście lat temu tamten krzyż zamieniono na nowy.

Do kościoła chodziliśmy do Brwinowa. Ojciec nie opuścił nigdy mszy o jedenastej. Zasuwał sześć kilometrów w jedną stronę, nie zważając na mróz, zamieć, deszcz. Poza Bożym Narodzeniem i Wielkanocą szczególnie uroczyście obchodzono Zielone Świątki – święto rolników. Tego dnia sypano na ziemię kwiaty, ozdabiano wejścia domów zielonymi gałązkami.

Letnisko

Przed wojną mnóstwo ludzi przyjeżdżało z Warszawy na wypoczynek do Podkowy. Zabudowa letniskowa dochodziła do Żółwina. Pewien Żyd wybudował sześć dwurodzinnych domów przy Młochowskiej (między ulicami Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego). To miejsce stało się znakiem orientacyjnym dla mieszkańców wsi – mówiło się: „Idź na sześć domków”. Wielką atrakcją, która ściągała do Żółwina tłumy warszawiaków, było kąpielisko u „Doktorowej” (chodzi o p. Borawską). „Doktorowa” kupiła od Henryka Natansona część majątku ze stawami przy obecnej Kasztanowej, tam gdzie teraz ścięli stare drzewa. W stawach hodowała ryby, a jeden przeznaczyła na kąpielisko. Woda w tym stawie była krystalicznie czysta. Letnicy nie zapuszczali się do naszej wsi. Domy były zbyt małe, by przenocować obcego. Poza tym nasze drogi nie nadawały się do spacerów: przejeżdżające wozy z kołami z metalowymi obręczami rozpryskiwały błoto na wszystkie strony. Po opadach i roztopach w ogóle trudno było chodzić.

W dorodne czereśnie, truskawki, kwiaty zaopatrywało warszawiaków gospodarstwo ogrodnicze Janusza Regulskiego (zajmowało teren wokół pałacu przy obecnej ul. Jana Pawła II 39 w Podkowie Leśnej). Pamiętam ciemny samochód Regulskiego z szoferem – to było chyba jedyne auto w całej okolicy.

Przed wojną do Warszawy jeździłem nie częściej niż raz na pół roku kupować z rodzicami jakieś ciuchy. Nigdy nie zwiedzaliśmy miasta, poznałem je dopiero po wojnie. Pamiętam z tamtych wyjazdów głównie przystanek kolejki przy poczcie na Nowogrodzkiej.

Przed wojną nigdy nie byłem w pałacu. Natansona widziałem parę razy, jak kręcił się w jego pobliżu: był drobny i bardzo ruchliwy. Większość czasu podobno spędzał w Warszawie. We wsi mówiono, że przepuszcza majątek, jest karciarzem i babiarzem. Natanson sprzedał przed wojną najbardziej urodzajne i najlepiej położone ziemie, zostawił głównie piaski przy obecnej ulicy Szkolnej.


O wybuchu wojny dowiedziałem się z radia. Mój brat szybko z niej wrócił – jego oddział rozbili Niemcy, on sam został draśnięty kulą w twarz. Po kapitulacji Warszawy od strony Kopanej przyszło do nas 16 niemieckich żołnierzy. Jeden z nich mówił trochę po polsku. Spytał ojca, gdzie jest droga zaznaczona na starej mapie, którą miał ze sobą. Ta droga na mapie przechodziła przez nasze podwórze. Ojciec wytłumaczył, że po komasacji dokonanej przez Regulskiego stary trakt zlikwidowano.

Nie będzie Żółwina

W 1948 r. ożeniłem się z dziewczyną z Żółwina – jej ojciec kupił przed wojną trzy morgi ziemi od Natansona, pracował u „Doktorowej”. Dwa lata potem wróciłem do miejsca, w którym się urodziłem. Dawną działkę dziadka między obecną Nadarzyńską i Łąkową podzielono na cztery mniejsze i przekazano członkom rodziny – na jednej z nich wybudowałem dom. Mieszkam tu do dziś.

Po wojnie było bardzo dużo pracy – jak się człowiekowi nie spodobało w jednym miejscu, zmieniał je na inne. Najpierw pracowałem w straży pożarnej w Zakładach Jedwabiu Naturalnego w Milanówku. Po roku przeniosłem się do majątku w Żółwinie, który wtedy do nich należał. Strażacy – było nas czterech – mieli swoje pomieszczenie w pałacu. Pełniliśmy 12-godzinne dyżury, robiliśmy obchód terenu. Kiedy straż rozwiązano, pracowałem w fabryce rozpuszczalników w Grodzisku. Po roku fabryka spaliła się i zatrudniłem się w Warszawie. Pracowałem w stolicy do emerytury. Niedawno spotkałem 96-letniego znajomego z Podkowy, z którym dojeżdżałem kolejką do Warszawy. Był zdumiony, że w Żółwinie tak dużo się buduje. Powiedział: - Za pięć lat Żółwin nie będzie Żółwinem, będzie miastem.
Wysłuchał i spisał: Krzysztof Pilawski




skomentuj na FB

120. rocznica pierwszej żarówki w Żółwinie

28.03.2024

W 1904 r. w Żółwinie po raz pierwszy rozbłysło światło elektryczne. Dopiero cztery lata później na ulice Warszawy wyjechał pierwszy tramwaj elektryczny.

Michalina z Żółwina - niezwykła dziewczyna

07.03.2024

W 1857 r. pojawiła się na balu na Zamku Królewskim z włosami ufarbowanymi na żółty kolor, szokując namiestnika Królestwa Polskiego. Była z nami krótko, ale pozostawiła po sobie w Żółwinie trwałą pamiątkę – pałac przy obecnej ulicy Nadarzyńskiej.

Pionier żółwińskiej zielonej energii

28.02.2024

Patrząc na żółwińskie dachy z panelami słonecznymi, przypomnieliśmy sobie o oznaczonym na mapie okolic Warszawy z 1829 r. wiatraku, który znajdował się w pobliżu obecnego skrzyżowania Nadarzyńskiej i Słonecznej, czyli na ówczesnym końcu naszej wsi.

Karpie z Żółwina

09.12.2023

Tradycja hodowli ryb w stawach na terenie majątku Żółwin sięga zapewne jego początków, czyli końca XVI wieku.

barometr

Jakie jest twoje ulubione miejsce spacerów?

podpatrzone


Żółwin
Żółwin

Żółwin pl - serwis internetowy mieszkańców Żółwina - © 2024 IKE - Usługi Literackie