czwartek, 25 kwietnia 2024

Żółwin, mazowieckie

Z przeszłości

TRZY ŚWIATY

Życie rodziny Natansonów w pałacu, robotników folwarcznych w czworakach i mieszkańców wsi - trzy światy przedwojennego Żółwina wspominają Stefania i Andrzej Frejowie.

 - Żółwin.pl



STEFANIA FREJ

W pałacu

- Do dziś mówię, że wychowałam się z dziedzicami. Jako sześcioletnia dziewczynka bardzo często bywałam w pałacu, bawiłam się z Marysią i Tadeuszem Natansonami. Byli dwa-trzy lata starsi ode mnie. W pałacu poza ich rodzicami – Julią i Henrykiem – mieszkała jeszcze prababka, matka Michała Natansona. Starsza pani dziedziczka lubiła przesiadywać przed pałacem w bujanym fotelu. Miała specjalnie dla siebie damę do towarzystwa.

Przed gankiem był piękny klomb z wieloma różnymi kwiatami, które ogrodnik Buzewski hodował w mateczniku – w tym miejscu znajduje się obecnie kort tenisowy. Buzewski zajmował się też ogrodem. Tu, gdzie teraz jest teren Ochotniczej Straży Pożarnej, uprawiano warzywa, m.in. pomidory, był sad owocowy z dobrymi odmianami śliwek, jabłek, gruszek. Mój ojciec dostał od Buzewskiego drzewka owocowe, rosły w ogrodzie koło naszego domu.

W pałacu pracował stangret Korlak. Jeździłam z jego dwiema córkami i dziećmi Natansona wolantem – wozem zaprzężonym w parę koni – na przejażdżki po Lesie Młochowskim, do Podkowy, Nadarzyna, Starej Wsi. Choć byłam młodsza, Marysia i Tadeusz wszędzie mnie zabierali, pokazywali mi pałac i swoje zabawki.

Układ wnętrz w pałacu nie zmienił się do dziś – wiem to od córki i wnuczki, które były u jego obecnych właścicieli. Do pałacu wchodziło się przez ganek, na wprost znajdował się salon z kominkiem, obok jadalnia, sypialnie i pokój służbowy kucharki Józefy.

Wszystko było bardzo eleganckie i piękne. Dzieci z dworu bardzo różniły się od dzieci wiejskich – zawsze ładnie i gustownie ubrane, wiedziały, jak się zachować. O ich wychowanie dbała bona. Często jadałam obiady w pałacu, siedziałam na starym rzeźbionym krześle przy pięknym stole. Musiałam uważać na każde słowo, żeby je dobrze wypowiedzieć. Jeśli tylko powiedziałam coś po „wiejsku”, bona od razu mnie poprawiała.

Dzieci z czworaków

Urodziłam się w 1929 r. w Żółwinie-Ustroniu. Tu – na rogu dzisiejszej ulicy Szkolnej i Bocznej – mój dziadek, Józef Cackowski, kupił dużą działkę i zbudował dom – dwa pokoje z kuchnią i spiżarką. Prowadził małe gospodarstwo, hodował krowę, świnie, kury. Obok – po drugiej stronie obecnej ulicy Szkolnej – było ogromne pole Natansona. Ciągnęło się ono za ulicę Graniczną i dochodziło do strumyka. Obsadzano go żytem i zębem (odmianą kukurydzy). Ganiałam z dziećmi z majątku – nazywaliśmy je "majątkowymi" - po polu, zrywaliśmy kłosy kukurydzy na włosy dla lalek.

Tam, gdzie jest dziś "Wolta", była obora i stajnia. W majątku trzymano krowy i konie, nie hodowano świń. Rodziny pracowników folwarcznych mieszkały w kamiennych czworakach przy obecnej ulicy Polnej, niedaleko Szkolnej. Tylko ogrodnik Buzewski i kowal Sitarski - to był kowal "majątkowy", pochodził z Brwinowa z ulicy Wiejskiej - mieli pokój z kuchnią, pozostali pracownicy mieszkali w jednej izbie z ubitą ziemią zamiast podłogi. W każdej rodzinie było co najmniej czworo dzieci, zdarzało się nawet ośmioro. We wszystkich izbach wisiały przymocowane sznurem do belki pod sufitem kołyski. Starsze dzieci przewijały młodsze, zajmowały się nimi. Rodzice nie mieli na to czasu. W majątku pracowano nie na godziny, ale od słońca do słońca – jak słońce wschodziło o czwartej, to od czwartej, jak zachodziło o dziewiątej, to do dziewiątej. Małe dzieci często pozostawały przez cały dzień bez żadnej opieki.

Parcele z majątku

Co roku w pałacu odbywały się pańskie dożynki, na które zjeżdżali okoliczni dziedzice, zawsze był dziedzic z Książenic. Dożynkowy korowód podchodził pod wrota pałacu. Na jego czele stały kobiety ubrane w białe bluzki, czarne spódnice i białe fartuchy z koronkami. Dziedzic zapraszał pracowników do pałacu – w salonie czekały na nich nakryte stoły z poczęstunkiem i muzyka. Były śpiewy, ale nie pamiętam, by w czasie dożynek tańczono.

Dożynki były nie tylko dla stałych robotników folwarcznych, ale i mieszkańców wsi dorywczo pracujących w majątku. Ze względu na lichy zarobek było ich niewielu. Chętniej najmowano się do gospodarstwa Janusza Regulskiego w Zarybiu i do gospodarstwa Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku.

Gdy żył stary dziedzic (Michał Natanson zmarł w 1938 r.), pole było starannie uprawione. Pilnował tego zarządca folwarku Michał Gołębiewski – mieszkał na Borkach (dawna kolonia Borki należąca do Brwinowa). Po śmierci ojca Henryk Natanson zaczął parcelować majątek – sprzedał pas ziemi za obecnym Orlikiem. Doktorowa Borawska przed samą wojną kupiła od Natansona teren ze stawami przy Kasztanowej, graniczący od północy z rowem melioracyjnym. Tam w czasie okupacji urządziła kąpielisko z plażą i bufetem, organizowała zabawy taneczne.

Natanson grał w karty, lubił się zabawić. Moja mama opowiadała, że widziała, jak w czasie zabawy w parku koło Kasyna w Podkowie wziął w tany ładną dziewczynę z Tereni. Tańczył z nią z godzinę, rzucał pieniądze orkiestrze, zamawiając kolejne kawałki.

18 mórg ziemi – od ulicy Granicznej do strumyka - kupił nasz sąsiad, który podobnie jak mój ojciec, Stanisław Cackowski, brał rentę wojskową. Namawiał ojca, żeby zrobił tak samo, ale tata bał się, bo wokół mówiono o wojnie.

Tata, mam jego zdjęcie w mundurze ułana, został ranny w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. Leczyli go w szpitalu w Otrębusach – tu, gdzie teraz mieści się zespół "Mazowsze". Orzeczono mu 75 proc. uszczerbku na zdrowiu. Miał strasznie pokiereszowaną nogę, nie mógł ciężko pracować. Dzierżawił ogrody od dziedziców z Kazimierówki i Książenic.

Szkoły Żółwina

Chodziłam do czteroklasowej szkoły w domu Górczyńskich. Bardzo dobrze wspominam nauczycielkę, p. Jadwigę Bośniacką z Milanówka. To była miła, kulturalna starsza pani po pięćdziesiątce, nieduża, grubawa. Miała swój pokój na górze, ale zatrzymywała się w nim na noc tylko, gdy chwytał tęgi mróz albo padał ulewny deszcz. Pani Bośniacka była prawdziwą nauczycielką, chodziła do domów uczniów, pomagała im w nauce, nie licząc na żadną zapłatę. Robiła to z dobrego serca i miłości do podopiecznych.

W szkole uczyły się dzieci ze wsi i z majątku. Dzieci "majątkowe" chodziły do szkoły miedzą za naszym domem, która prowadziła wprost do Górczyńskich. Można je było łatwo odróżnić od dzieci ze wsi – szły, trzymając w ręku zeszyt, ołówek, obsadkę. Nie stać je było na teczkę. Ale w klasie nikt nie patrzył, kto jest ze wsi, a kto z majątku. Bawiliśmy się wspólnie na łąkach Górczyńskich, zimą ślizgaliśmy się na zamarzniętym stawie przy Nadarzyńskiej. Niekiedy słaby lód zarywał się pod nami i wpadaliśmy do wody. Obok stawu był sklep Staszewskiego, kupowałam w nim najczęściej dropsy i papierosy dla taty. Staszewski miał bardzo dobre wędliny.

Przed wojną panie Maria Karczewska z Borowina i Ewelina Krzyżewska ze wschodniej Podkowy założyły szkołę gospodarczą dla dziewcząt. Postawiono drewniany budynek zachowany do dziś niedaleko Zespołu Szkół. Dokończenie budowy – urządzenie kuchni i doprowadzenie wody – dofinansowywał komitet budowy szkoły w Żółwinie powołany do budowy murowanej szkoły powszechnej. Komitet organizował zabawy z fantami w szkole gospodarczej i na dechach ułożonych na wynajętym placu przy ulicy Żółwińskiej w Podkowie (obecnie Jana Pawła II), mniej więcej na wysokości Młochowskiej. Mój ojciec był w komitecie, jeździłam z nim po fanty na loterię do Owczarni. Dostaliśmy od mieszkańców tej wsi gołębie, kurczaki, a nawet dwa prosiaczki. Uczennice szkoły gospodarczej robiły kanapki, piekły ciasta sprzedawane w czasie zabaw. Wszystkie zyski z nich zasilały fundusz budowy.

Choć nie uczyłam się w szkole gospodarczej, bywałam w niej codziennie. W dużym pomieszczeniu na parterze stały dwie kuchnie kaflowe z piecami. Uczennice gotowały zupy, potrawy mięsne, piekły chleb i ciasta. Nakrywały długie stoły, rozkładały na nich ładne sztućce i idealnie białą porcelanową zastawę, którą szkoła otrzymała w darze z fabryki w Ćmielowie. Szkoła uczyła nie tylko gotowania, ale także sztuki podawania do stołu i zachowania przy stole. Poza tym uczono w niej sprzątania, prania w baliach z desek wybitych cynkową blachą, szycia na maszynie. Szkoła była bardzo dobrze wyposażona w sprzęt gospodarstwa domowego., cieszyła się wielką popularnością. Uczennice – były wśród nich dziewczyny nie tylko z Żółwina, ale także z Owczarni, Starej Wsi, Podkowy, Turczynka i Brwinowa – płaciły za naukę, przynosiły z domu część produktów – głównie ziemniaki i woszczyznę.

U hrabianki

Moja babcia nosiła jajka, mleko, śmietanę, sery do drewnianej willi hrabianki (Scipio del Campo). Latałam razem z nią. Hrabianka była niedużą, szczupłą, bardzo miłą staruszką ze spiętymi w kok włosami, chodziła w sukniach po kostki. Dobrze mówiła po niemiecku, co pewnie przydało się jej w czasie okupacji. Hrabianka miała służbę: pokojówkę i kucharkę. W pokojach stały stare eleganckie meble.

Przed pierwszą komunią chodziłam z innymi dziećmi z Żółwina na nauki do kościoła w Brwinowie. Mam komunijne zdjęcie. W maju młodzież zbierała się pod figurkami w Żółwinie, Kopanej, Tereni i krzyżem przy obecnej ulicy Słonecznej - odmawiano litanię do Matki Boskiej, śpiewano pieśni. W czerwcu wspólnie odmawiano litanię do Pana Jezusa. Kółko różańcowe prowadziła Zosia Bieganowska.

Gdy wybuchła wojna, majątek po Natansonie przejął Henryk Witaczek. W czasie okupacji urządzał w spichrzu, tam gdzie dziś jest „Wolta”, choinki dla wszystkich dzieci. Bawiliśmy się, dawano nam jakieś prezenty. Witaczek interesował się mieszkańcami Żółwina – przychodził do potrzebujących pomocy z żoną i córką. Gdy dowiedział się, że mój ojciec jest chory, zjawił się parę razy w naszym domu, płacił za leczenie. Niestety, ojciec zmarł 4 sierpnia 1944 r. – na początku powstania w Warszawie.

Dostałam od ojca angielski patefon, miałam mnóstwo płyt. Chodziłam z tym sprzętem do domów koleżanek. Jedna z nich – Krystyna Frej - mieszkała w Tereni.

ANDRZEJ FREJ

Na przednówku

Urodziłem się w 1925 r. w Tereni. Mój ociec, Piotr Frej, z bratem Janem i matką (dziadka nie pamiętam) przyjechali tu z Gołąbek pod Warszawą. Ożenili się z siostrami Zofią i Janką Brzezińskimi. Dostali od teścia po trzy morgi ziemi – pasy od Granicznej do pól urszulińskich. W domu było nas siedmioro dzieci. Obsiewało się pole ziemniakami i żytem. Koń zjadał sporo zboża i na przednówku bywało ciężko. Ojciec musiał dorabiać jako murarz. Terenia liczyła wtedy chyba 11 numerów. Obok znajdował się majątek Kopana należący do Buksowicza, jego dom i dawne czworaki zachowały się do dziś.

Żółwin był przed wojną biedną wsią, przy obecnej ulicy Nadarzyńskiej stał tylko jeden murowany dom pod dachówką – Bieganowskich. Co jakiś czas przyjeżdżał samochód z czerstwym pieczywem, które sprzedawano mieszkańcom Żółwina, bo nie sprzedało się gdzie indziej. Po szkole czepialiśmy się samochodu przy krzyżu – u zbiegu Słonecznej i Południowej.

Sołtys Tereni Andrzej Olejnik pracował jako murarz w Zarybiu. Organizował nagonkę dla myśliwych, w tym Janusza Regulskiego, polujących na zające i kuropatwy. Kiedyś brałem udział w takiej nagonce – dostałem za to złotówkę. Szliśmy na kopańskie pola, tworzyliśmy wielkie koło, które stopniowo zamykaliśmy, naganiając zające i kuropatwy. Wtedy nie było ani dzików, ani bażantów.

Ze szkoły na przymusowe roboty

Mój najstarszy brat Henryk uczył się w domu Józefa Heymana, obok pałacu Regulskiego. Ja już poszedłem do szkoły u Górczyńskich. W klasie wisiały portrety, z pewnością był wśród nich portret Piłsudskiego, który zmarł, gdy byłem w trzeciej klasie. Siedziałem w ławce z Chojnackim, jego imię wyleciało mi już z głowy. Był z czworaków, bardzo skromnie ubrany, trochę zaniedbany, nie miał przyborów, ale dobrze się uczył. Pamiętam, jak parami poszliśmy całą szkołą na choinkę do domu hrabianki. Zmieściliśmy się wszyscy w dużym pokoju z przystrojoną choinką na piętrze jej domu, śpiewaliśmy piosenki, pewnie dostaliśmy po cukierku.

Siedmioklasową szkołę podstawową kończyłem w Kostowcu. Tata kupił mi ubranie, musiałem mieć biały kołnierzyk i włosy na zero. Szkołę prowadziły siostry zakonne. Dbały o dyscyplinę i wysoki poziom. Przed lekcjami cała szkoła zbierała się na korytarzu i odmawiała modlitwę. Już w czasie okupacji poszedłem do szkoły rolniczej w Kostowcu, bo chciałem uczyć się dalej. Nie skończyłem jej, dostałem kartę na przymusowe roboty do Niemiec. Trafiłem do majątku ziemskiego 70 kilometrów od Hamburga. Zastępowaliśmy Niemców, którzy byli na froncie. Praca była ciężka, nie dawano nam odpocząć.

Na swoim

Po trzech latach, w 1945 r., wróciłem do domu. Pracowałem jako elektryk samochodowy w wydawnictwie Czytelnik, potem w bardzo porządnym warsztacie samochodowym na rogu Towarowej i Karolkowej, stamtąd przeniosłem się do bazy samochodowej na Jelonkach. W 1946 r. zrobiłem prawo jazdy w Pruszkowie. Byłem pierwszym mieszkańcem wsi, który je miał.

Po wojnie wykonywałem remonty silników na terenie dawnego dworu w Żółwinie, chodziłem do pałacu. Nie było w nim starych mebli, tylko regały z jedwabnikami. Potem przeniesiono je do wybudowanego obok pałacu baraku.

Do mojej stryjecznej siostry w Tereni przychodziła koleżanka z angielskim patefonem na korbkę. Tak poznałem moją żonę. Pobraliśmy się w 1950 r., zamieszkaliśmy w jednym pokoju z teściową w domu zbudowanym przez dziadka żony. Mój ówczesny dyrektor proponował pomoc w załatwieniu mieszkania w Warszawie. Ale szkoda mi było zostawić Żółwin. Obok domu, w którym mieszkaliśmy, był plac kupiony przed wojną przez teścia. Postanowiliśmy się budować. Zarabiałem mało, więc czepialiśmy się z żoną wszystkich możliwych prac. Same pieniądze w tamtych czasach nie wystarczały, bo było strasznie ciężko o materiały: musiałem pisać podania o cegłę, cement, deski, czekać na przydział. Ale jakoś się udało – najpierw postawiliśmy jeden pokój, potem drugi. Do dziś mieszkamy w tym domu.

Wysłuchał i spisał Krzysztof Pilawski



skomentuj na FB

120. rocznica pierwszej żarówki w Żółwinie

28.03.2024

W 1904 r. w Żółwinie po raz pierwszy rozbłysło światło elektryczne. Dopiero cztery lata później na ulice Warszawy wyjechał pierwszy tramwaj elektryczny.

Michalina z Żółwina - niezwykła dziewczyna

07.03.2024

W 1857 r. pojawiła się na balu na Zamku Królewskim z włosami ufarbowanymi na żółty kolor, szokując namiestnika Królestwa Polskiego. Była z nami krótko, ale pozostawiła po sobie w Żółwinie trwałą pamiątkę – pałac przy obecnej ulicy Nadarzyńskiej.

Pionier żółwińskiej zielonej energii

28.02.2024

Patrząc na żółwińskie dachy z panelami słonecznymi, przypomnieliśmy sobie o oznaczonym na mapie okolic Warszawy z 1829 r. wiatraku, który znajdował się w pobliżu obecnego skrzyżowania Nadarzyńskiej i Słonecznej, czyli na ówczesnym końcu naszej wsi.

Karpie z Żółwina

09.12.2023

Tradycja hodowli ryb w stawach na terenie majątku Żółwin sięga zapewne jego początków, czyli końca XVI wieku.

barometr

Jakie jest twoje ulubione miejsce spacerów?

podpatrzone


Żółwin
Żółwin

Żółwin pl - serwis internetowy mieszkańców Żółwina - © 2024 IKE - Usługi Literackie online games