"Następna fala uchodźców, i już ostatnia, miała miejsce po upadku powstania. Napływ uchodźców był ogromny. Wędrowali drogami, miedzami i na przełaj przez pola. Wielu przeżyło okrucieństwa Zieleniaka i Pruszkowa. Sytuację pogarszał fakt, że wielu wygnańców, przede wszystkim kobiet i dzieci, nie posiadało żadnej ciepłej odzieży" – relacjonował Henryk Witaczek, dyrektor Centralnej Doświadczalnej Stacji Jedwabniczej w Milanówku (CDSJ), właściciel folwarku w Żółwinie.
Część uciekinierów znalazła schronienie w naszej wsi. Głównym organizatorem pomocy dla nich był Henryk Witaczek, który znacznie wcześniej przyjął wygnańców z Wielkopolski i kresów wschodnich. W pałacu i innych obiektach dworskich zabrakło miejsca dla nowych, dlatego – jak pisał Witaczek – "dla uchodźców z Warszawy zajęto na razie budynek drewniany starej szkoły. Jednocześnie przystąpiono do adaptacji będącego w budowie budynku nowej szkoły, którego mury wprawdzie były pokryte dachem, lecz brak było futryn, okien, drzwi i pieców. Ponieważ w CDSJ był specjalny wydział budowlany zatrudniający stałych robotników i zaopatrzony w duże zapasy materiałów budowlanych, udało się wykończyć wnętrze budynku jeszcze przed nastaniem mrozów. Ogółem we dworze, w dwóch budynkach szkolnych oraz w kilku pokojach podnajętych we wsi, pomieszczono 180 osób. Naturalnie warunki były prymitywne, gdyż nie było na razie łóżek w szkołach, ale było ciepło (opał bez ograniczeń), czyste podłogi, na nich była rozesłana gruba warstwa słomy. Później udało się nabyć w Zakładach Żyrardowskich większą ilość sienników. Nad zdrowiem wszystkich czuwał lekarz mieszkający stale we dworze, mający pod swoją opieką dosyć bogato wyposażoną w leki apteczkę. Wyżywienie było skromne, lecz zdrowe, przeważnie gęste jarzynowe zupy i kasze, wszystko kraszone słoniną, względnie olejem przesmażonym z cebulką. Chleb razowy prawie bez ograniczenia. Gotowanie obiadów odbywało się w dwóch wojskowych kuchniach polowych, stojących na podwóreczku przy dworze pod dachem. Skarg na wyżywienie nie było. (…) Jednocześnie z organizowaniem wyżywienia i mieszkania zorganizowano dwie szwalnie. Jedną w Milanówku na 20 maszyn, drugą w Żółwinie na 5 maszyn. (…) Cała produkcja szwalni była wydawana wyłącznie bezpłatnie indywidualnie uchodźcom i zbiorowo różnym instytucjom”.
Relację Henryka Witaczka potwierdzają opisy innych świadków wydarzeń, w tym lekarza Wieńczysława Dońskiego, który opiekował się uciekinierami: "Witaczek nie czekał aż go poproszono, lecz sam organizował ludziom pomoc, sam ich wyszukiwał po stodołach chłopskich, sam wyławiał chorych po wsi, sam przywoził do Żółwina staruszki i matki z dziećmi spotkane na drodze, wygnane z Warszawy".
Fragmenty tekstów pochodzą z pięciotomowego zbioru wydanego przez PIW w latach 90. "Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po Powstaniu 1944"
28.03.2024
W 1904 r. w Żółwinie po raz pierwszy rozbłysło światło elektryczne. Dopiero cztery lata później na ulice Warszawy wyjechał pierwszy tramwaj elektryczny.
07.03.2024
W 1857 r. pojawiła się na balu na Zamku Królewskim z włosami ufarbowanymi na żółty kolor, szokując namiestnika Królestwa Polskiego. Była z nami krótko, ale pozostawiła po sobie w Żółwinie trwałą pamiątkę – pałac przy obecnej ulicy Nadarzyńskiej.
28.02.2024
Patrząc na żółwińskie dachy z panelami słonecznymi, przypomnieliśmy sobie o oznaczonym na mapie okolic Warszawy z 1829 r. wiatraku, który znajdował się w pobliżu obecnego skrzyżowania Nadarzyńskiej i Słonecznej, czyli na ówczesnym końcu naszej wsi.
09.12.2023
Tradycja hodowli ryb w stawach na terenie majątku Żółwin sięga zapewne jego początków, czyli końca XVI wieku.